Wednesday, February 13, 2013

Izraelski humus z dedykacją



W tygodniu naznaczonym stygmatem abdykacji papieża, żadna wiadomość nie jest nie jest w stanie wywołać większego zainteresowania (może z wyjątkiem gali Viva Najpiękniejsi, bo nią właśnie żył dzisiaj portal Gazeta.pl, który czytuję regularnie, zastanawiając się nad kolejnymi akapitami mojego opus magnum, w skrócie MGR). Gdyby jednak Katarzyna Kolenda Zaleska wiedziała, że właśnie publikuję przepis na najlepszy humus tej półkuli, zamiast z placu Św. Piotra, prowadziłaby relację z mojego pokoju. Jestem w stanie sobie taką sytuację wyobrazić (niech to odzwierciedla minimalny poziom sławy, do którego dążę) i dlatego odpowiem szczegółowo na pytania, które na pewno by padły. Przede wszystkim, pani Katarzyno (choć po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że po stokroć wolałabym, żeby był na jej miejscu Szymon Hołownia, bo przecież i jemu tematyka papieska nie jest obca), a więc pardon, panie Szymonie, wielokrotnie byłam proszona, żeby tę recepturę zdradzić. Wahałam się jednak, bo jest w dużym stopniu autorska, opracowana przeze mnie i Motka na podstawie przepisów dostępnych w języku hebrajskim tylko dla Żydów i Masonów, ale stwierdziłam, że dla dobra ludzkości nie mogę jej dalej trzymać w tajemnicy. Niemałe znaczenie miał tu mój chrześcijański odruch pomocy bliźnim. Dziś właśnie odebrałam telefon od zdesperowanej Marii R., która, znając moje bliskowschodnie koneksje, łkała do słuchawki, prosząc o ujawnienie przepisu. Oczywiście panie Szymonie, już uprzedzam pana pytanie. Naród wybrany życzy papieżowi dużo zdrowia, a zdrowie jak nic innego zapewniają właśnie strąki, czyli między innymi cieciorka, obecna w humusie w takiej ilości jak pan w moim sercu. Kokietuję troszkę pana i naszych telewidzów, bo w rzeczywistości serduszko moje należy w stu procentach do Motka, ale o tym publicznie opowiadać nie będę, chyba że za dobre pieniądze. Pora jednak zakasać rękawy i przygotować nasze danie, bogate nie tylko we składniki odżywcze, ale i ideologiczne piękno koegzystencji arabsko-izraelskiej. 

Potrzebne będą:

- ciecierzyca
- pasta tahini/tehina (do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością, kącikach z egzotycznym jedzeniem w ekskluzywnych supermarketach, we Wrocławiu na jednym ze stoisk na Hali Targowej - importowana z Czech, kosztuje tam około 13 zł)
- oliwa z oliwek
- czosnek
- cebula
- sól
- soda oczyszczona
- cytryna
- papryka w proszku i posiekana natka pietruszki do dekoracji.

Ilości składników celowo nie podaję, bo najlepiej eksperymentować z proporcjami ciecierzycy i tahiny, odkrywając ulubiony smak. Ja na 500 gram cieciorki (to bardzo duża porcja, starczy na lanczyk dla 6 głodnych osób) dodaję około szklankę tahiny. 

Najważniejsze w przygotowywaniu humusu jest namoczenie ciecierzycy odpowiednio wcześnie i pozostawienie jej na 24 godziny (najlepiej wymienić wodę raz czy dwa razy, jeśli cieciorka będzie moczyła się krócej, tragedii nie będzie). Następnie ciecierzycę gotujemy w dużej ilości wody, dodając sól, sodę oczyszczoną (małą łyżeczkę), obraną cebulę i kilka ząbków czosnku, dopóki nie będzie miękka. Odcedzamy, a wodę, która została z gotowania przelewamy do osobnej miseczki, będzie nam jeszcze potrzebna do rozcieńczania pasty (zrobi się z niej brzydka brązowa galareta, ale nie należy się tym przejmować). Cebulę wyrzucamy, a jak hodujemy świnki (co z całego koszernego serca odradzam), to dajemy świnkom. Ciecierzycę razem z rozgotowanymi ząbkami czosnku (czosnek można dodać też świeży na tym etapie produkcji, wtedy będzie miał bardziej intensywny smak – ja akurat nie przepadam) miksujemy blenderem, dodając tahinę, sok z cytryny i sól, jeśli ta z gotowania to za mało na podniesienie ciśnienia tętniczego krwi. Z wyczuciem dodajemy naszej zgalareciałej wody, tak żeby humus miał jednolitą konsystencję standardowej pasty na kanapki. Podajemy w miseczkach lub na talerzykach, formując w środku charakterystyczne wgłębienie. Ozdabiamy papryką w proszku, posiekaną natką pietruszki i skrapiamy oliwą z oliwek. Humus najlepiej smakuje jedzony z pitą i popijany kolą, jak na telawiwskim bruku i szuku*

Beteawon!**

Humus profesjonalnie przygotował (z moją nieocenioną pomocą) i sfotografował Motek.

*szuk - targowisko
**Smacznego!

Critter of Zion.

3 comments:

  1. Zrobiłam raz i nigdy więcej tego błędu nie popełnię- było twarde, suche i śmierdziało czosnkiem. Zdaję się na kupne wynalazki humusopodobne...:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zeby nie bylo twarde i suche, koniecznie trzeba duzo wody z gotowania i dobrze zblendowac. Mnie tez na poczatku nie wychodzilo, ale metoda prob i bledow osiagnelam chyba nejlepszy rezultat jaki mozna, nie majac profesjonalnego blendera. A gotowy humus mozna kupic juz w PL, tutaj dowod http://izrael.org.il/kulinaria/2890-wywiad-z-pionierami-hummusu-w-polsce.html (podobno do dostania w Almie). Nie wiem jak smakuje, ale warto sprobowac.

      Delete
  2. http://moj-life-style.blogspot.com/2013/02/zdrowa-przekaska.html
    Oto dowód, że spróbowałam;) Naprawdę niezły. Najlepszy klasyczny.
    (w końcu wiem, na czym się wzorować).

    I spróbuję ponownie;)

    ReplyDelete