Wednesday, October 23, 2013

Małgorzato, co ty na to, żeby na lato kupić saturator?



Z pamiętniczka Motka. Obudziłem się rano i oglądałem wschód słońca.


Lato się kończy, życie powoli zaczyna się układać (albo, patrząc inaczej, zamienia się w ciąg wczesnych pobudek, dojazdów do pracy i korposałatek jedzonych o 12.30), ale pomysł dalej intrygujący i, najważniejsze, globalnie uniwersalny (bo kiedy kończy się lato izraelskie, następuje tu lato polskie, szerzej znane jako zima). Pomysł dobry, bo polski, ze znakiem jakości. Bez krzty żydowskiego spisku, śladów trotylu na skrzydłach. Pomysły dosadny. Gruby. Nieco  zuchwały. Bogaty. Albo na bogato. W sam raz dla polskich turystów na tureckiej plaży, do których jest skierowany. Odwrót w stronę vintage w naszym współczesnym lajfstajlu. Pomysł fajny, ale bez przesady. Nie prime time, bardziej pora sjesty. No więc sjesta, mimo że na powinno się tak w piśmie zdania zaczynać, ale zwrot akcji najlepiej zaakcentować właśnie tak po sąsiedzku, bez nadęcia, z małym błędem na lepsze samopoczucie. Bodrum, sjesta, przy basenie, jedna osoba sączy drinka przy barze. W tle muzyka. Zgwałcone uszy nie mogą zrozumieć, co się wokół dzieje, co to za żart, czy to znowu ten sam pan Turek, który zagadał, że my, ja i on, no i jeszcze Motek (bo Motek podaje się w krajach niektórych za Polaka),my, bracia Polacy, że to jego sprawka. On kebab w Galerii Dominikańskiej golił, może nawet dla mnie i moich znajomych golił, więc myślę, może to właśnie włączył reminiscencje swojego pobytu w tym radiu przenośnym i duma po polsku. Chyba jednak to nie on, ale piosenka jest na tyle chwytliwa, że nawet po sezonie, kiedy ostatnia blond skraweczka opuściła już kurort, zaklaskała w samolocie i z lotniska im. F. Chopina wzięła mini busika do Lublina, barmanowi ta melodia ciągle chodzi po głowie. I na okrągło gra tę samą płytę, choć nie do Małgorzaty wzdycha po bułhakowsku, tylko do Sylwii. Spokojna barmańska głowa. Sylwia za rok wróci na dobre, z rozmówkami polsko-tureckimi i wszystko potoczy się spoko, dobrze, dob-zie, jak już za parę miesięcy nauczy się barman mówić. Sylwia kupi hamsę, otworzy czakrę, powie, co trzeba przyrzec, nie tak jak w Izraelu: konwersja milion lat, najpierw się trzeba nachodzić, żeby w ogóle, potem co sobotę światełko w lodówce zaklejać, żeby pracy rozniecenia tego ognia, co tam w żaróweczce siedzi, przypadkiem, przy szabacie nie wykonać. 

Ja się Sylwii nie dziwię wyboru, podobno nawet Sharon Stone wakacje spędza niecałe 5 minut stąd, jak się szumnie mówi, na tureckiej riwierze. Nie jakiś bojkot plaż, bojkot ideologii, bojkot Żyda ogólnoświatowy, tak że Chris Martin z żona, Paltrowicz z rabinackiego, polskiego domu, powiedział, że nie przyjedzie i koniec. Po prostu prospekty wyglądają na lepsze, skóry na tańsze, a rodzime tureckie linie Pegasus mają najlepszy filmik o zapinaniu pasów i umieraniu w katastrofie lotniczej, jaki kiedykolwiek widziałam. Chętnie z Motkiem zostalibyśmy dłużej, ponurkowali i nie lecieli tej samej doby samolotem (wyimaginowana śmierć nie zaglądała mi w oczy jeszcze nigdy tak blisko, jak w drodze z Bodrum do Istanbulu, kiedy każde obniżanie wysokości czułam jako bezwolne spadanie i dziwiłam się, że nikt z współpasażerów nie łapie mnie jeszcze za rękę i deklaruje, że jeśli tylko przeżyjemy, to wybudujemy razem kościół, albo przynajmniej zafundujemy ławkę dla biednej parafii), ale po tym jak został zdekonspirowany jako nie-Polak (nie przez Leszka Bubla, ale pana od kebabu, który płynną polszczyzną zagaił go o coś) i nie-Irańczyk, nie wiedzieliśmy jaki obrać plan C. Z jakiegoś powodu w Turcji Motek był brany za Irańczyka, co bardzo nas bawiło, dopóki nie wybraliśmy się do hammamu i w ciemnym pokoju (Motek dodawać trochę od siebie w tej historii) masażysta, mający władzę nad jego kręgami szyjnymi, po konwersacji o następującej treści: „-Iran?” „-No.” „-Where from?”  (tu wahanie) „-Israel.” „-Muslim?” (tu już bez wahania, bardziej kwestia honorowa, umrzeć w wierze praojców) „-No.”, zwołał wszystkich swoich kolegów (jednego z Iranu), żeby zobaczyli to kuriozum, bezwładnie leżące na łóżku i niewiedzące, jak potoczy się ta historia. Potoczyła się dobrze, więc z Turcji mamy same miłe wspomnienia, dwie pary skórzanych mokasynów i lokum (Turkish delight), na które w mojej pracy nie połakomiły się nawet największe grubasy. Wrócimy na pewno, o ile nie będzie nas stać na większą egzotykę, o której skrycie marzymy, licząc tym samym na dobicie do klasy średniej, tak jak bohaterki "raportów" Twojego Stylu, zwyczajne Marty i Dagmary, które są prezeskami firm ubezpieczeniowych, właścicielkami sieci aptek, wziętymi prawniczkami (bohaterkami raportu zostają, bo przydarza im się kradzież karty przy bankomacie, romans z kobietą, nieobecny ojciec, ewentualnie zwyczajny kryzys małżeński) i na pewno spędzają bardziej classy wakacje.

Turecka rybcia weszła, pardon, wpłynęła, w kadr. Gdyby tylko wiedziała ile zapłaciliśmy za tę podwodną sesję zdjęciową...