Tuesday, October 9, 2012

المملكة الأردنية الهاشمية


Całe szczęście są jeszcze na Bliskim Wschodzie kraje, z którymi Izrael nie jest w stanie wojny*, dzięki czemu na wakacje można bezstresowo pojechać autobusem, zamiast, ściskając w spoconej ręce instrukcje awaryjnego lądowania, analizować wszystkie odcinki „Katastrof w przestworzach.” Z Tel Awiwu do Eilatu (kurort nad Morzem Czerwonym  przy granicy z Jordanią) jest pięć godzin autobusem, razem z podjęciem decyzji, zapakowaniem się, wzięciem prysznica i złapaniem taksówki na dworzec wychodzi 5 godz. 50 min**. W nocnych autobusach jestem generalnie przygotowana na chrapanie, odór stóp, ewentualnie rabunek i gwałt, ale tym razem zostałam zaskoczona przez pasażera z tylniego siedzenia i co trzydziestosekundowe interwały jego czkawki, wydawane przez sen (!) prawie całą podróż. W Eilacie obyło się bez większych przygód, jeśli nie liczyć tego, że herbatę w sklepiku na dworcu serwował sobowtór George Castanzy, nieco chudszy, ale równie uroczy. Na granicy zapłaciliśmy spory okup, potem prawie zostaliśmy wzięci w jasyr przez jordańskiego taksówkarza, ale jakoś się wykaraskaliśmy, może dlatego, że chłopcy trzymali języki za zębami i peniski  w majtkach i nikt nie dowiedział się, że są od Mojżesza, Arika Sharona i  Dany International. Tak naprawdę Jordania okazała się bardzo przyjaznym krajem (dobrze, przyznaję, ściągnęliśmy gwiazdki, tata Motka, ocalały z Holocaustu, zalecał), pierwszym arabskim w jakim kiedykolwiek byłam. Kulminacją naszego wyjazdu (moja flatmejtka uczy się właśnie do GRE i dzięki niej dowiedziałam się, że na peak można też użyć bardziej podkręconego słowa acme), która nastąpiła już o świcie pierwszego dnia było nurkowanie w Aqaba.  Motek ma licencję PADI i kilkanaście zanurzeń za sobą, ale ja i dwoje naszych znajomych, byliśmy w tej dziedzinie zupełnie zieloni. Nie wspominając o tym, że ja do morza wchodzę tylko do pasa przy absolutnym braku fal, a głowy, nawet w basenie, nie zanurzam nigdy i to po mamie mam. Oj wawoj, było ciężko. Ledwo łapałam oddech, dopiero po kilku minutach, kurczowo trzymając się instruktorki, wypłynęłam na głęboką wodę, w sensie dosłownym i metaforycznym. Uszy trochę bolały, jak szalona wydychałam banieczki powietrza, ale dałam radę! W podstawówce zawsze skakałam najbliżej, na basenie łamałam zęby nie trafiając do koła ratunkowego, podczas gry w dwa ognie odpadałam pierwsza, aż wreszcie udało mi się zrobić coś, czego niektórzy ludzie się boją, albo nie potrafią. Warto było czekać 23 lata na te fluorescencyjne rybki i ich synchroniczne ruchy, na światło przenikające przez 6 metrów wody nade mną i falującą wielokolorową rafę.

Mandy, moja instruktorka z Int. Arab Divers Village, i ja, Critter of Zion. Oczywiście już po.
Po dobrym obiedzie, drzemce na plaży i powrocie do centrum podczas którego Motek oberwał pomidorem (domniemamy, że to odwet za moje szorty i koszulkę na ramiączkach), wzięliśmy taksówkę do Petry, żeby z samego rana zacząć zwiedzanie. O Petrze można poczytać na Wikipedii, albo nawet w profesjonalnych źródłach bibliotecznych, mnie oprócz tego, żeby wiedzieć mniej więcej w jakim okresie powstała, niewiele interesuje.  Ale dużo pisać i mówić bez sensu akurat potrafię, więc ciąg dalszy opowieści o moich arabskich nocach prędzej czy później nastąpi.

* Oczywiście stan wojny to taka moja literacka egzageracja. Z Izraela można teoretycznie wjechać do dwóch sąsiadujących krajów, Jordanii i Egiptu, jednak teraz wyjazdy do Egiptu są stanowczo odradzane ze względu na niestabilną sytuację polityczną.
,
**Tak, tak! Wyjazd był już w prawdzie w planie w zeszłym roku, kiedy szukałam różnych sposobów na przedłużenie wizy, teraz też go rozważaliśmy, ale wychodziło z tego więcej kłótni niż konkretów. Aż tu… Siedzimy w knajpie pod naszym domem, próbujemy zeswatać kolegę Motka, podbić Hollywood, albo chociaż znaleźć pracę i, ot tak, wpadamy na pomysł, żeby jechać do Petry. Ostatni autobus o 24.00, czyli dokładnie za 50 min. Potem już tylko fast forward, krople potu spadające na podłogę, latające paszporty, ale zdążyliśmy bedjuk bazman, jak się tu mówi.

Duża liczba przepisów (apologies!) spowodowana toksyczną relacją z moją pracą magisterską.

Critter.

No comments:

Post a Comment